JAK JA LUBIĘ PONIEDZIAŁKI!
Kto lubi poniedziałki?
Pytanie tuż przed weekendem 😉
Ja lubię i podejrzewam, że jestem w mniejszości. Większość osób ich nie lubi i chyba najczęściej związane jest to z pracą.
Kiedyś uświadomiłam sobie, że funkcjonuję od piątku do piątku, od weekendu do weekendu, od zimy do lata, od lata do przynajmniej wiosny i że ja tak już dłużej nie chcę. Bo to jest tak, jakbym pomiędzy tym przysłowiowym piątkiem i kolejnym piątkiem nie żyła.
Mocno tu też pracują hasła typu „piątek – weekendu początek”, „środa minie, tydzień zginie” itp., a ja miałam wtedy wrażenie, że mi życie przecieka przez palce i że wciąż na coś czekam. A czekanie dla naszego organizmu, w szczególności układu nerwowego jest po prostu bardzo męczące.
Czekamy na piątek, na urlop, na święta, na cokolwiek i to się nigdy nie kończy, bo jak tylko się zadzieje to coś, np. piątek, to my znowu zaczynamy czekać. I to w pewnym momencie zaczęło mnie uwierać i mocno mi doskwierać w moim życiu.
Jeśli mówić o czekaniu, oczekiwaniu na wydarzenie, które przynosi mi ekscytację, przyjemność, radość, szczęście, obfitość, również finansową, to to jest budowanie sobie pewnego poziomu endorfin.
Natomiast takie wyczekiwanie, w napięciu czasem, na ten moment wytchnienia, na np. weekend, to tak, jakbym cały tydzień się męczyła, a to jest moje życie. Męczę się w moim życiu.
Praca jest istotna, zarabianie pieniędzy jest istotne, ale to jest tylko część mojego życia, a nie jego całość. Funkcjonowanie w trybie od urlopu do urlopu, od wyjazdu do wyjazdu itp., to tak jakby reszta mojego życia była mniej ważna, męcząca, trudna, ciężka, nieprzyjemna i nie kojarzy się z obfitością (czasu, radości, przyjemności, endorfin…) i dlatego postanowiłam to kiedyś zmienić i trochę to trwało.
Najpierw jest decyzja, ona jest punktowa w czasie, natomiast sam proces po decyzji o zmianie trwa, zmiana dzieje się w czasie.
Mnie zajęło to kilka lat, nie wydarzyło się szybko, a generalnie słowo „szybko” nie jest dobrym słowem dla układu nerwowego.
2 kroki do przodu, 3 do tyłu, 1 do przodu, a potem kilka znów w tył, ale trwałam w decyzji. W dołkach, w poczuciu, że mi nie wychodzi, nadal wiedziałam, że nie chcę ciągle czekać, żeby wreszcie… żyć, czuć się dobrze. Ja chcę się czuć dobrze cały czas!
I tak, mam czasem słabsze dni, mniej energii, ale nauczyłam sobie na nie pozwalać. To jest fala i z nią nie walczę, nie spinam się, ale też się nie samobiczuję, że powinnam inaczej, lepiej, w wiecznym uśmiechu. Jestem z tym, choć nie jest to nic fajnego, akceptuję, bo wiem, że zmianie zawsze towarzyszy dyskomfort.
Zmieniając coś na lepsze, poszerzam swoją strefę komfortu i to może być i często jest nieprzyjemne.
Tu w grę wchodzi również puszczanie kontroli, bo np. miałam coś zaplanowane, czyli „pod kontrolą” i nagle przychodzi dzień, kiedy dzieje się mniej niż zakładałam, może nawet nic. Pierwszą rzeczą, którą przestałam robić i bardzo tego pilnuję cały czas, to jest samobiczowanie. Zarzucanie siebie z poziomu umysłu hasłami „tyle powinnaś zrobić”, „a tamto czeka”, „tyle tego”, „powinnaś, trzeba, muszę, należy” itd. Emocjonalna chłosta za pomocą myśli i słów.
Bycie w tym chwilowym dyskomforcie, puszczanie kontroli pozwala nam się otworzyć na sytuacje, rzeczy, których byśmy nigdy same nie wymyśliły, nie zaplanowały. Otwieramy się z tunelowego funkcjonowania, czyli „od piątku do piątku, od wtedy do wtedy, tylko tak mogę zarobić pieniądze, tylko tak mogę określoną obfitość finansową” do takiego poszerzania swojego pola widzenia, zaufania.
I w pewnym momencie zdarza się, że właśnie w taki dzień, o którym powiedziałybyśmy „że nie jest nasz”, np. zarabiamy pieniądze. Nie robiąc praktycznie nic, będąc np. w dołku.
To jest efekt tego, co zrobiłam wcześniej, tak, ale nie wynika z napięcia, zacisku, czy tego męczącego wyczekiwania.